Rozdział I
Wygnańcy
Na początku jest zawsze Przyroda, dzika i nie okiełznana zieleń we wszystkich możliwych odcieniach, nie skrępowana i wilgotna. Ukryte w jaskiniach ogrody Forta, lazurowe jeziora i rozlśnione podziemne rzeki życia i światła. Forta w języku setrów znaczyło tyle co, miejsce gdzie nigdy nie zachodzą słońca. Wejścia do podziemnych krain skrywały się za wodospadami, nadmiar wszech obecnego światła w pirydowych jaskiniach jest znośny i miły ludzkiemu oku. Te pierwsze naturalne schronienia były oazami życia, bujna roślinność suchych stref pod zwrotnikowych czerpała źródła swej obfitości głęboko pod spaloną skorupą Dysku. Zejście w głąb z czasem stało się wyróżnieniem, tajemnicą i nagrodą.
Wygnańcy
Na początku jest zawsze Przyroda, dzika i nie okiełznana zieleń we wszystkich możliwych odcieniach, nie skrępowana i wilgotna. Ukryte w jaskiniach ogrody Forta, lazurowe jeziora i rozlśnione podziemne rzeki życia i światła. Forta w języku setrów znaczyło tyle co, miejsce gdzie nigdy nie zachodzą słońca. Wejścia do podziemnych krain skrywały się za wodospadami, nadmiar wszech obecnego światła w pirydowych jaskiniach jest znośny i miły ludzkiemu oku. Te pierwsze naturalne schronienia były oazami życia, bujna roślinność suchych stref pod zwrotnikowych czerpała źródła swej obfitości głęboko pod spaloną skorupą Dysku. Zejście w głąb z czasem stało się wyróżnieniem, tajemnicą i nagrodą.
Postanowiłem wyjść z namiotu i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Była noc, gwieździste niebo. Zadarłem do góry głowę i spojrzałem za siebie –
Tal Am Dat – była tam – lecz tuż nad linią horyzontu, przypominała dom, tryle
Nubli, suto zaopatrzoną spiżarnię, zapachy kwiatów, świeżo zerwanych owoców w
przydomowym ogrodzie. Zatrzymałem w myślach ten deszcz wspomnień bo musiałbym
zatęsknić, gorzko zatęsknić za ludźmi i rzeczami, które porwał czas.
...zostawiliśmy za sobą miejsca bez nazw by nie żyć
przeszłością, wybraliśmy życie, dlatego jesteśmy tutaj – jak sądzę na podstawie
tego co mówią legendy – wielka góra z lewej to Amasza – wygasły wulkan, scena
jednej z bitew harpiona Welew, strażnika złotego skarbu Starych Bogów. Po
prawej – poszarpany szczyt Umii z legend o Sal Ar – królewskich spiskowcach –
Saga Lum. To miejsce to najprawdopodobniej Brama Olch. Jesteśmy tak daleko, że
tylko w ten sposób możemy coś sądzić o krainie która przed nami pierwszy raz
się zaczyna. Po przejściu Wielkiej Pustyni i Niskich Lasów naprawdę nikt z
przewodników, ani tym bardziej nikt inny nie ma pojęcia gdzie jesteśmy, dokąd
idziemy, mamy tylko stare legendy które opowiadało się przy uroczystych
kolacjach, lub dziatwie na dobranoc.
Niskie Lasy opuściliśmy dwanaście cykli temu, gdyby nie zapas czystej
wody, umarlibyśmy wszyscy przedzierając się przez bagniste Pustkowie. Starsi,
uważali, że to koniec świata i zaraz wszyscy spadniemy w przepaść na Krańcu.
Tak się nie stało. Teraz otacza nas życie. Bujna roślinność, choć klimat
wyraźnie inny, niż ten, do którego przywykliśmy. Szeroka dolina, prastary las,
drzewa których nigdy wcześniej nie widzieliśmy – jak w legendach. Ciekaw jestem
co pomyślą, co będą o nas opowiadać przyszłe pokolenia jeśli przetrwamy. Jak
nazwą sagę o losach wygnańców…
Stara przepowiednia Zabrata
Wieki temu, gdy było w Cesarstwie wielu wolnych setrów, gdy ludzie potrafili bez złości rozmawiać z innymi rasami, w wewnętrznym dziedzińcu pałacu cesarskiego żył i wieszczył Zabrat. Mądry Cesarz nie nadużywał umiejętności starca, a ten cenił bardzo spokój jaki zapewniały mu pałacowe mury. Profetycy nie mieli bowiem łatwo, nie łatwiej niż mają teraz - czyli wcale. Gdyby to tylko chodziło o zazdrosnych małżonków, co przychodzą usłyszeć co chcą usłyszeć, gdyby to tylko bazarowe przekupki przychodziły radzić się ile kur będzie się w przyszłym czasie nieść lub gdyby urzędnicy cni podwyżki szukali u Zabrata i jemu podobnych odpowiedzi - byłoby łatwo. Przyszłość chce znać każdy - jeżeli ku temu jest sposobność. Pijany kowal, kucharka, służka, cieśla bez górnych jedynek, drukarz, zdun, browarnik, kat, przeor, kołodziej, szwaczka, zielarz, felczer, furman, złotnik, pszczelarz, aktor, guślarz, rzeźnik, gończy, ochmistrz, sternik i kapitan, weteran i weterynarz, kręglarz nawet! I to nie koniec listy. Życia by brakło, a kolejki tej nie zmalałoby stadło. Zabrat pielęgnował przepowiednię jedną szczególnie. Mówił, że przekazał mu ją ojciec, a temu jego ojciec, któremu życie upłynęło na dalekich podróżach w miejsca tak stare jak choćby mityczne Forta.
- Nim się nieba dym rozpuści Wilcych morał cny opuści, hen za Bramą Olch się sprawdzi ile legend wij stracili, nic ucieczką wspak nie wniesiesz, musisz sprawdzić kto to zniesie, nic nie będzie jakie znasz już, ani patrzysz czas ten tuż tuż.
- Tak by to było, po naszemu - dodał dumnie Wrzos po odczytaniu staro języcznej inskrypcji z inkunabuła kroniki miejskiej, którą to raz w miesiącu pieczołowicie uczniowie Domu Śpiewających Róż pielęgnowali. I czytali. Choć nie był to manuskrypt, sędziwa księga była jedyną ocalałą kopią, źródłem wielu gminnych opowiastek. Częstowano nimi zarówno tubylców mniej w nich obeznanych jak i gości zza przysłowiowej - miedzy.
- Przecież wiem, umiem czytać - odburknęła Novika, - matole - dodając na koniec jeszcze bardziej pod nosem.
Kurz wzruszany pędzelkami przy oczyszczaniu kolejnych stronnic niezmiernie ją irytował. Gdyby wtedy zwróciła większą uwagę na tych kilka rymowanych zwrotek, ...a może tak miało być, nic na przód lepiej czasem nie wiedzieć, a nawet strach nieraz planować. A przepowiednie - są nie dla wszystkich.
Stara przepowiednia Zabrata
Wieki temu, gdy było w Cesarstwie wielu wolnych setrów, gdy ludzie potrafili bez złości rozmawiać z innymi rasami, w wewnętrznym dziedzińcu pałacu cesarskiego żył i wieszczył Zabrat. Mądry Cesarz nie nadużywał umiejętności starca, a ten cenił bardzo spokój jaki zapewniały mu pałacowe mury. Profetycy nie mieli bowiem łatwo, nie łatwiej niż mają teraz - czyli wcale. Gdyby to tylko chodziło o zazdrosnych małżonków, co przychodzą usłyszeć co chcą usłyszeć, gdyby to tylko bazarowe przekupki przychodziły radzić się ile kur będzie się w przyszłym czasie nieść lub gdyby urzędnicy cni podwyżki szukali u Zabrata i jemu podobnych odpowiedzi - byłoby łatwo. Przyszłość chce znać każdy - jeżeli ku temu jest sposobność. Pijany kowal, kucharka, służka, cieśla bez górnych jedynek, drukarz, zdun, browarnik, kat, przeor, kołodziej, szwaczka, zielarz, felczer, furman, złotnik, pszczelarz, aktor, guślarz, rzeźnik, gończy, ochmistrz, sternik i kapitan, weteran i weterynarz, kręglarz nawet! I to nie koniec listy. Życia by brakło, a kolejki tej nie zmalałoby stadło. Zabrat pielęgnował przepowiednię jedną szczególnie. Mówił, że przekazał mu ją ojciec, a temu jego ojciec, któremu życie upłynęło na dalekich podróżach w miejsca tak stare jak choćby mityczne Forta.
- Nim się nieba dym rozpuści Wilcych morał cny opuści, hen za Bramą Olch się sprawdzi ile legend wij stracili, nic ucieczką wspak nie wniesiesz, musisz sprawdzić kto to zniesie, nic nie będzie jakie znasz już, ani patrzysz czas ten tuż tuż.
- Tak by to było, po naszemu - dodał dumnie Wrzos po odczytaniu staro języcznej inskrypcji z inkunabuła kroniki miejskiej, którą to raz w miesiącu pieczołowicie uczniowie Domu Śpiewających Róż pielęgnowali. I czytali. Choć nie był to manuskrypt, sędziwa księga była jedyną ocalałą kopią, źródłem wielu gminnych opowiastek. Częstowano nimi zarówno tubylców mniej w nich obeznanych jak i gości zza przysłowiowej - miedzy.
- Przecież wiem, umiem czytać - odburknęła Novika, - matole - dodając na koniec jeszcze bardziej pod nosem.
Kurz wzruszany pędzelkami przy oczyszczaniu kolejnych stronnic niezmiernie ją irytował. Gdyby wtedy zwróciła większą uwagę na tych kilka rymowanych zwrotek, ...a może tak miało być, nic na przód lepiej czasem nie wiedzieć, a nawet strach nieraz planować. A przepowiednie - są nie dla wszystkich.
Ametyst
- …to nie prawda, mam imię, jestem Aron z Meygl, jestem
człowiekiem, …aaa…
- z ciebie taki…. Psia kryza… gadaj!
- …ale nic nie wiem! – wył wijąc się z bólu od kolejnych ciosów
w twarz.
- czegoś szukał u panienki Thienmalile, mów! Albo od razu
nabijmy cię na pal sukubie! Dalej, na koło z nim! – zakrzyknął stary Grimp,
- przecież jemu właśnie o to chodzi… - powiedział chrypliwym
głosem mężczyzna w czarnym płaszczu,
- jakżeś tu wszedł?! – zadarł głowę znad przesłuchiwanego Grimp
- spokojnie, on od pana Thienmalile… - rzucił strażnik pilnujący
drzwi, - on znaczy, Pan Borl, Gońca Żmijowatych…- poprawił się lekko zmieszany.
- aha… - Grimp cofnął się, jakby zrozumiał, że jego rola w
śledztwie w tym momencie dobiegła końca.
Borl zbliżył się do pojmanego nie zwracając uwagi na pozostałych
obecnych w celi przesłuchania i płynnym ruchem przebił długim sztyletem ucho czegoś co podawało się
za Arona z Meygl…
- …jak długo żyję, czegoś takiego nie widziałem… - wycharczał
Grimp widząc jak ze świeżej rany dobywać poczęło się światło i niby cień w
powietrzu dokoła lśniącego ostrza – to dziwy…
- długo by gadać, teraz zostawcie mi go… - skinął na zdumionych
obecnych by opuścili czym prędzej pomieszczenie, - no, już już… - ponaglił,
pozostając jednocześnie w bezruchu od chwili zatknięcia sztyletu na wskroś
małżowiny pojmanego rudzielca.
- sprawa nie wygląda dla ciebie dobrze Urlku i możesz być pewny,
że odeślę cię, kiedy mi się zechce, więc lepiej żebyś gadał, bo ja mam dużo
czasu, a ty pewnie już robisz się głodny…. – Borl miał w zwyczaju rozwścieczać
w ten sposób bezsilne demony. Oczy pojmanego zalśniły złowrogim płomieniem,
znosząc wszelkie wątpliwości co do słuszności schwytania, okoliczności i
tożsamości tej istoty. Istota wydała z siebie przenikliwy trel – nie próbuj mi
tu zgrywać emolich sztuczek, w przeciwieństwie do pana Grimpa widziałem tego
sporo i zupełnie mnie to nie rusza – powiedział spokojnym pół szeptem Borl.
- Sattas mare jo adem rope, aaa…! – urwał z bólu skrępowany i
przygwożdżony demon, gdy Borl poirytowany jego butą bez krzty jakiejkolwiek
empatii, z premedytacją najpierw rozpołowił mu ucho, po czym haczykowatą igłą
ze srebrną nicią sprawnym ruchem zszył obie połówki. Światło przestało się
wydobywać z rany.
- Jak mi się zechce, powiedziałem! Nie prędzej! Gadaj kto wydał
ci kontrakt na Przejście! Rada jest wściekła! Zachwiałeś Świętą Równowagę! –
syknął Borl.
- Bez kontraktu, przekupiłem Wilcych… ubij mnie, proszę… -
wyjęczał demon.
- Uff.. – odetchną z ulgą Borl.
- ubij mnie… - ponowił żmijowaty.
- gryź piach, szczerbiu, obyś się sczernił w pył… - zaklął Borl.
Celę wypełnił bezgłośny błysk i gryzący zapach siarki. Borl otarł srebrną
chustką zbroczyny z ostrza. Z kieszeni płaszcza wyjął skórzaną sakwę, rozsupłał
rzemyk i schował do środka pozostały na krześle po przesłuchiwanym fioletowy
ametyst.
Po długich wiekach względnego spokoju zakon Gońców Żmijowatych popadł niemal w zupełne zapomnienie. W ostatnich czasach przed tym co się stało, pojawiały się głosy rozsądnych mężów, że demony to nienaukowy wymysł, gusła i nic więcej. Gildom w smak były te głosy, by nie łożyć regularnie na utrzymanie Gońców. Zamykano co mniejsze klasztory, a co się dało – sprzedawano. Nie oszczędził czas i trzech z czterech wielkich zakonnych bibliotek, zbiory niszczały lub ulegały niemal przypadkowemu rozproszeniu. Gońcy jednak nie przepadli, wiązał ich bowiem pewien Traktat zawarty na pograniczu światów, ważniejszy od tych ludzkich spraw – co jak ludzie przemijają w mgnieniu oka. W tym wszystkim istniała nadal Rada, pewnego rodzaju krąg wtajemniczonych – istot… Ale o tym opowiem przy lepszej okazji. Borl należał do zbrojnego ramienia Gończych i miał ostatnio pełne ręce pracy. Szaleństwa Odmieńców, prywatne szarże wszelkiego rodzaju plugastwa z tamtej strony, bez wiedzy i zgody zwierzchników. Skryte pod osłoną długiego cienia chaosu – siły – chciały dać upust swym rozbuchanym ambicjom. Być po właściwej stronie nie jest nigdy sprawą oczywistą i jednoznaczną, a już na pewno to nie kwestia wiedzy, ani doświadczenia.
- Więc co, zapytasz.. – rzucił do Grimpa ironicznie Gończy dopijając ostatni łyk gorącej nalewki w posterunkowej kantynie i nie czekając dokończył – a ja odpowiem – cząstki duszy, świadomości, wrażliwości. Rzecz w istocie tego, kim jesteśmy.
Streścił też tym sposobem nie tylko bolączkę Cesarstwa, ale i gild, i wysoko urodzonych, i dworzan z nadania za wielkie pieniądze, i mocy - delikatnie rzecz ujmując - ciemnych, czarnych jak mrok którego Dysk Terry żadko doświadcza, co nie oznacza, że nie ma go głęboko w sobie.
Terra
Sagi mitów i legend stanowią dla ludzi Terry inspirację i drogowskazy, szczególnie ważne w czasach burz i zwrotów historii. Oto jaką opowiazdkę usłyszałem pewnego razu:
"...Świat Terry zrodziły łzy okrutnego bóstwa Ti - biała, niebieska, czerwona, zielona, złota, platynowa i diamentowa. Łzy te rozerwały pierwotny chaos i zrodziły najpierw dysk, Opiekunów i na końcu ludzi. Kiedy pierwsi Opiekunowie umierali, przed śmiercią ich ciała przemieniały się, stwarzając świat, ich oddechy stawały się wiatrem i chmurami, głosy – gromami i błyskawicami. Ich prawe oczy ulatywały w niebo by rozbłysnąć blaskiem trzech słońc, zaś lewe, utworzyły księżyc Lum. Kończyny Opiekunów stworzyły cztery strony świata, krew dała początek rzekom, żyły stały się drogami i ścieżkami przez bagniste lasy i uroczyska, ciała przemieniały się w żyzne gleby pól. Serca które w sobie nosimy to ostatni podarunek Opiekunów, ich talizmany życia..."
Ten kanon wiedzy, przekazywany był z pokolenia na pokolenie od zarania dziejów, niezależnie od ras i religii. Na starożytnych płaskorzeźbach, portalach świątyń i w miejscach kultu, bądź to w formie klinowych mantr, bądź ideogramu. Trudno czasem odróżnić mity od faktów historycznych w krainach gdzie ludzie, odmieńcy, anioły i setry wiodą życie obok siebie. Jasna energia i ciemna na skrajach których stały zawsze istoty-pieczęcie, milczący powiernicy wiedzy jak kierować i pomnażać czystą energię...
Ponad wszelką wątpliwość - Terra jest ciałem niebieskim w kształcie dysku. Wiruje wokół układu trzech współosiowych gwiazd, w taki sposób, że w ciągu dziennego cyklu gwiazdy słoneczne są na różnych wysokościach ponad horyzontem. Oznacza to dosyć odmienny podział pór dnia niż znamy. To co postrzegamy jako dzień i noc tutaj zwą Cyklem.
Cykl to dwa jasne dnienia, jedno ciemne, dwie mroczności i noc zwaną Lum. Dnienie pierwsze jasne to trzy gwiazdy słoneczne nad horyzontem, drugie - dwie, dnienie ciemne - jedna.
Terra ma swoje księżyce orbitujące niebywale nisko. Pierwsza mroczność i druga przypominają to co znamy jako noc. Księżyce, choć większe, wychodzą jeden po drugim i wędrują po nieboskłonie. Najpierw większy, potem mniejszy.
Trzecia faza - Lum - to coś w rodzaju nowiu, nieregularny, super księżyc nie odbija światła widzialnego, a jedynie to poza spektrum widzialnym - co powoduje silne świecenie przez wszelakie luminofory. Noc Lum ma też inne właściwości. To dziwna pora - jeśli zostawić w kamiennej popielnicy cylamitowy sztylet – następnego dnienia będzie on niebywale naostrzony. Są takie miejsca, które tą porą zmieniają się jak w krzywym zwierciadle, drogi prowadzą wstecz, miast na przód, są takie miejsca że czas jakby zapętla się i rozciąga – o zgrozo, trafić wtedy w tzw. złe okoliczności… Koszmar taki nie jednego przyprawił o utratę zmysłów tylko przez jedną noc Lum…
Noce Lum niektórym przynoszą prorocze sny, pozwalają spojrzeć w przyszłość tak jasno, jak za pierwszego dnienia. Nie do końca wiadomo dlaczego tak się dzieje - ustalono wszak, że ma to związek z polem elektromagnetycznym Dysku. Dekady, jak nie setki lat badań dają czasem odpowiedzi bardzo oczywiste i intuicyjne - ale - potwierdzone, chwała im ...i tak dalej.
Gospodarka Cesarstwa
Na prozę i nudę gminu, a także od święta, na zdrowie i chorobę, na strach i jasność myśli, na witalność i moc, ponad segregacją ras - przyjemność palenia liści kardu jest i będzie niezmienna. Głęboki, egzotyczny, lekko słodkawy zapach dymu unosił się absolutnie wszędzie, dobywał się z każdego zamieszkanego zakątka.
Obok plantacji kardu, drugim najcenniejszym skarbem Dunkan są fulguryty. Te osobliwe naturalnie stopy różnych skał i kryształów służyły przede wszystkim jako magiczne artefakty do rzucania zaklęć - głównie bojowych, a gdy te czasem zawodziły – przynajmniej można było zdrowo źgnąć przeciwnika ostrym jak sztylet kamiennym szpicem. Kilka wielkich i znamienitych rodów swe rodzinne fortuny zaczynało od przemytu i handlu tym rzadkim dobrem. Przemyt ten następował głównie z Zakazanego Miasta, dawnej siedziby konfederacji wielkich magów. Mniej szlachetne fulguryty poddane obróbce stawały się igłami leczniczymi, które wbija się w energetyczne centra organizmu. Te najrzadsze, długie i jednolite, polerowane długimi miesiącami gwiezdnym pyłem zamieniały się błyszczące różdżki.
Produkcja, przemyt, konsumpcja, kontrola konsumpcji - tak kręci się nie tylko ten świat, wewnętrzny imperatyw tych sił decyduje o kształcie cywilizacji. Tylko bardzo stare setry i inedycy potrafią wyjść poza ten zaklęty krąg i żyć inaczej... po prostu inaczej.
Po długich wiekach względnego spokoju zakon Gońców Żmijowatych popadł niemal w zupełne zapomnienie. W ostatnich czasach przed tym co się stało, pojawiały się głosy rozsądnych mężów, że demony to nienaukowy wymysł, gusła i nic więcej. Gildom w smak były te głosy, by nie łożyć regularnie na utrzymanie Gońców. Zamykano co mniejsze klasztory, a co się dało – sprzedawano. Nie oszczędził czas i trzech z czterech wielkich zakonnych bibliotek, zbiory niszczały lub ulegały niemal przypadkowemu rozproszeniu. Gońcy jednak nie przepadli, wiązał ich bowiem pewien Traktat zawarty na pograniczu światów, ważniejszy od tych ludzkich spraw – co jak ludzie przemijają w mgnieniu oka. W tym wszystkim istniała nadal Rada, pewnego rodzaju krąg wtajemniczonych – istot… Ale o tym opowiem przy lepszej okazji. Borl należał do zbrojnego ramienia Gończych i miał ostatnio pełne ręce pracy. Szaleństwa Odmieńców, prywatne szarże wszelkiego rodzaju plugastwa z tamtej strony, bez wiedzy i zgody zwierzchników. Skryte pod osłoną długiego cienia chaosu – siły – chciały dać upust swym rozbuchanym ambicjom. Być po właściwej stronie nie jest nigdy sprawą oczywistą i jednoznaczną, a już na pewno to nie kwestia wiedzy, ani doświadczenia.
- Więc co, zapytasz.. – rzucił do Grimpa ironicznie Gończy dopijając ostatni łyk gorącej nalewki w posterunkowej kantynie i nie czekając dokończył – a ja odpowiem – cząstki duszy, świadomości, wrażliwości. Rzecz w istocie tego, kim jesteśmy.
Streścił też tym sposobem nie tylko bolączkę Cesarstwa, ale i gild, i wysoko urodzonych, i dworzan z nadania za wielkie pieniądze, i mocy - delikatnie rzecz ujmując - ciemnych, czarnych jak mrok którego Dysk Terry żadko doświadcza, co nie oznacza, że nie ma go głęboko w sobie.
Terra
Sagi mitów i legend stanowią dla ludzi Terry inspirację i drogowskazy, szczególnie ważne w czasach burz i zwrotów historii. Oto jaką opowiazdkę usłyszałem pewnego razu:
"...Świat Terry zrodziły łzy okrutnego bóstwa Ti - biała, niebieska, czerwona, zielona, złota, platynowa i diamentowa. Łzy te rozerwały pierwotny chaos i zrodziły najpierw dysk, Opiekunów i na końcu ludzi. Kiedy pierwsi Opiekunowie umierali, przed śmiercią ich ciała przemieniały się, stwarzając świat, ich oddechy stawały się wiatrem i chmurami, głosy – gromami i błyskawicami. Ich prawe oczy ulatywały w niebo by rozbłysnąć blaskiem trzech słońc, zaś lewe, utworzyły księżyc Lum. Kończyny Opiekunów stworzyły cztery strony świata, krew dała początek rzekom, żyły stały się drogami i ścieżkami przez bagniste lasy i uroczyska, ciała przemieniały się w żyzne gleby pól. Serca które w sobie nosimy to ostatni podarunek Opiekunów, ich talizmany życia..."
Ten kanon wiedzy, przekazywany był z pokolenia na pokolenie od zarania dziejów, niezależnie od ras i religii. Na starożytnych płaskorzeźbach, portalach świątyń i w miejscach kultu, bądź to w formie klinowych mantr, bądź ideogramu. Trudno czasem odróżnić mity od faktów historycznych w krainach gdzie ludzie, odmieńcy, anioły i setry wiodą życie obok siebie. Jasna energia i ciemna na skrajach których stały zawsze istoty-pieczęcie, milczący powiernicy wiedzy jak kierować i pomnażać czystą energię...
Ponad wszelką wątpliwość - Terra jest ciałem niebieskim w kształcie dysku. Wiruje wokół układu trzech współosiowych gwiazd, w taki sposób, że w ciągu dziennego cyklu gwiazdy słoneczne są na różnych wysokościach ponad horyzontem. Oznacza to dosyć odmienny podział pór dnia niż znamy. To co postrzegamy jako dzień i noc tutaj zwą Cyklem.
Cykl to dwa jasne dnienia, jedno ciemne, dwie mroczności i noc zwaną Lum. Dnienie pierwsze jasne to trzy gwiazdy słoneczne nad horyzontem, drugie - dwie, dnienie ciemne - jedna.
Terra ma swoje księżyce orbitujące niebywale nisko. Pierwsza mroczność i druga przypominają to co znamy jako noc. Księżyce, choć większe, wychodzą jeden po drugim i wędrują po nieboskłonie. Najpierw większy, potem mniejszy.
Trzecia faza - Lum - to coś w rodzaju nowiu, nieregularny, super księżyc nie odbija światła widzialnego, a jedynie to poza spektrum widzialnym - co powoduje silne świecenie przez wszelakie luminofory. Noc Lum ma też inne właściwości. To dziwna pora - jeśli zostawić w kamiennej popielnicy cylamitowy sztylet – następnego dnienia będzie on niebywale naostrzony. Są takie miejsca, które tą porą zmieniają się jak w krzywym zwierciadle, drogi prowadzą wstecz, miast na przód, są takie miejsca że czas jakby zapętla się i rozciąga – o zgrozo, trafić wtedy w tzw. złe okoliczności… Koszmar taki nie jednego przyprawił o utratę zmysłów tylko przez jedną noc Lum…
Noce Lum niektórym przynoszą prorocze sny, pozwalają spojrzeć w przyszłość tak jasno, jak za pierwszego dnienia. Nie do końca wiadomo dlaczego tak się dzieje - ustalono wszak, że ma to związek z polem elektromagnetycznym Dysku. Dekady, jak nie setki lat badań dają czasem odpowiedzi bardzo oczywiste i intuicyjne - ale - potwierdzone, chwała im ...i tak dalej.
Gospodarka Cesarstwa
Na prozę i nudę gminu, a także od święta, na zdrowie i chorobę, na strach i jasność myśli, na witalność i moc, ponad segregacją ras - przyjemność palenia liści kardu jest i będzie niezmienna. Głęboki, egzotyczny, lekko słodkawy zapach dymu unosił się absolutnie wszędzie, dobywał się z każdego zamieszkanego zakątka.
Obok plantacji kardu, drugim najcenniejszym skarbem Dunkan są fulguryty. Te osobliwe naturalnie stopy różnych skał i kryształów służyły przede wszystkim jako magiczne artefakty do rzucania zaklęć - głównie bojowych, a gdy te czasem zawodziły – przynajmniej można było zdrowo źgnąć przeciwnika ostrym jak sztylet kamiennym szpicem. Kilka wielkich i znamienitych rodów swe rodzinne fortuny zaczynało od przemytu i handlu tym rzadkim dobrem. Przemyt ten następował głównie z Zakazanego Miasta, dawnej siedziby konfederacji wielkich magów. Mniej szlachetne fulguryty poddane obróbce stawały się igłami leczniczymi, które wbija się w energetyczne centra organizmu. Te najrzadsze, długie i jednolite, polerowane długimi miesiącami gwiezdnym pyłem zamieniały się błyszczące różdżki.
Produkcja, przemyt, konsumpcja, kontrola konsumpcji - tak kręci się nie tylko ten świat, wewnętrzny imperatyw tych sił decyduje o kształcie cywilizacji. Tylko bardzo stare setry i inedycy potrafią wyjść poza ten zaklęty krąg i żyć inaczej... po prostu inaczej.