środa, 27 stycznia 2016

Kamień w bucie


Zaczyna się  zawsze niewinnie i w pierwszym momencie, jak każda odmiana - jest nawet w pewnym sensie intrygujące. Pewien sens -  to coś, w czym stopniowanie czegoś ma szczególne znaczenie. To coś, to proces wspomnianej już odmiany w aurze wieloznaczeniowej determinacji - gdy nie możesz się zatrzymać. Zaskoczenie, dyskomfort, naprawianie, próby zmiany stylu, adaptacja, forsowanie, zaprzeczenie, dewastacja, rana, zakażenie, zapalenie, gorączka, ...koniec. Eskalacja cierpienia i bólu, studium zaślepienia, mimo jasno określonych warunków, przyczyn i skutków. Ogień determinacji, coś zgoła szlachetnego, w ludzkich rękach i sercach wykrzywia się i gnie równie łatwo jak każda bardziej pospolita idea.
Kamień w bucie, gonitwa myśli, praca, miłość - jedno.

W technokratycznym świecie, stabilnym z podwalin koniunkcji nauk ścisłych i przyrodniczych nie mogło wydarzyć się już nic niestosownego, gdy nagle jeden prosty eksperyment wariata zmienił wszystko. Ktoś włożył do dwóch słoi ugotowany ryż. Na jednym napisał "nienawidzę" , na drugim "kocham". Takie też myśli "wysyłał" przez kilka tygodni, stosownie do napisu do obu słoików. Ryż oczywiście spleśniał, ale tylko w tym opisanym "nienawidzę". Eksperyment podważano i powtarzano z takim samym rezultatem setki razy i w różnych miejscach.  Efekt pozostawał ten sam. Ludzkość stanęła w poznawczym rozkroku. To nie było jak samoleczenie, które łatwo dało się logicznie wyjaśnić. Wiara jednak czyni cuda? Są w ogóle cuda? Gdyby nie kolejna wojna światowa kto wie, może ta myśl zawiodłaby nas daleko. 70% wszechświata jest tajemnicą, czy to dotyczy tylko tego co daleko, poza wzrokiem? Nie. To nas otacza, przenika, wypełnia, utrwala i zmienia. Gdzieś w opisie stanu rzeczywistości uznano ją za rzecz skończoną, nie metastabilną chwilę w wielkiej księdze życia wszechświata.

O trzeciej wojnie, która wybuchła na wschodzie starej cywilizacji napisano chyba już dość wiele, dość dokładnie i dość wyczerpująco. Ludy stojące w swym cywilizacyjnym rozwoju niżej zmiotły wysoko rozwinięte społeczeństwo. Ot nic nowego, ta historia powtarza się bez końca i ktoś - w końcu - mógłby to wbijać do głowy młodym pokoleniom i starym jednakowo mocno, by już więcej przez to nie przechodzić.
Trzecia wojna, zwana światową, jak się łatwo domyślić była tylko - stanem metastabilnym. Mam tu na myśli to, co po niej zostało. Garstka skundlonych intelektualistów, morze rozlanej krwi, dyktator i szeroko rozumiana świta kontrolująca nieskomplikowaną uczuciowo sforę rzeźników, rzeszę biednych zwycięzców i taką samą rzeszę, takich samych biednych zwyciężonych. Gdzieś tu mam zapisane na marginesie - sprawiedliwość społeczna - jedni mają wszystko, a reszta nic. Wojna czwarta była tym wobec trzeciej, co druga dla pierwszej. Spektakularny koniec drugiej zapobiegł użyciu energii atomowej w trzeciej, choć może byłoby to bardziej humanitarne i miłosierne rozwiązanie powstałych problemów. W czwartej wojnie nie było zasad pierwszej, nie było braku zasad drugiej, nie było chciwości trzeciej w imię haseł politycznych i religijnych. Wojna czwarta była wojną światów. Nie przylecieli jednak do nas z Kosmosu. Sami ich stworzyliśmy. Nowy gatunek.

Zabawne jak Ewolucja - radzi sobie. Na poziomie organicznym - gdy jesteśmy już na nic potrzebni ze starości - wpadamy w depresję i umieramy. Gdy czujemy, że nie pasujemy do ogółu a jesteśmy młodzi - popełniamy samobójstwo. Na różne sposoby. Kiedy przestrzeń dla życia na ziemi kończy się - wybucha wojna. Kiedy jeden gatunek hamuje ewolucję swymi działaniami - zupa twórczych pomysłów przyprawiona ciekawością, w kotle wiedzy i umiejętności gotuje się, wrze by w końcu eksplodować, zabijając przy okazji bogu ducha winnych gapiów, może i nawet samych twórców. Tak mogło być z Wielkim Wybuchem - o ile był, tak i stało się teraz. Kto zaczął czwartą wojnę? Sztuczna inteligencja. A właściwie nie taka bardzo "sztuczna". Sztuczna, czyli robiąca tylko wrażenie prawdziwej pasowało do ery technologii CRM'owych. A To podjęło tą i wiele innych decyzji. To miało i ma - swoje cele. To jest nośnikiem ewolucyjnych ambicji, a więc coś zupełnie co ze "sztucznym" ma niewiele wspólnego. W tym aspekcie człowiek, jako podgatunek w granicach nowego świata, a nie na jego czele, był czymś sztucznych i nieco wtórnym. Tak ewolucja poradziła sobie z nieznośnym człowiekiem i ideą człowieczeństwa. Chroniąc słabych i chorych stworzyliśmy technologię zdolną zmieść nas z Ziemi. Co w zasadzie się stało. W duży skrócie. Szczepionki, a w szczególności tzw. "substancje pomocnicze i wypełniające", w które poprzez koncerny handlowe - rządy światowe pakowały różne nano-nowinki, aby kontrolować ludność od tego kto gdzie się znajduje, do tego co będzie mieć ochotę zjeść, kiedy i na co zachoruje i umrze - te szczepionki stały się ostatecznym łańcuchem i poddańczym kagańcem gatunku Homo Sapiens Sapiens. To, bardzo łatwo sobie poradziło z tematem kontroli nad ludzkimi niewolnikami. Czy mamy być na siebie źli, że jest w nas żądza władzy i chciwość? Nie, bo ta sama siła zdjęła nas z drzewa i... resztę znasz. Były na Ziemi, w wielkich lasach, plemiona które poradziły sobie z drapieżną ewolucją idąc ścieżką złotego środka, symbiozy z otoczeniem, nie pragnieniem podporządkowania i ekspansji. Jest w tym jakaś nadzieja? Może. Nigdy jako jeden ogół, nie potrafiliśmy właściwie docenić życia jako wartości samej w sobie. Życia jako takiego, swoistego metastabilnego stanu wzbudzenia energii i materii. Czegoś na kształt widzialnego płomienia na krańcu powoli niknącej zapałki. Co to jest zapałka? Kiedyś, w czasach kiedy to ludzie budowali manufaktury i fabryki, nie na odwrót, produkowane były drewniane drzazgi zakończone z jednej strony masą z siarki. Pocierając o pudełko w które były zapakowane można było łatwo uzyskać płomień, zapalić ognisko, albo inne rzeczy. Nie mówili o tym w szkole...? No tak, to dosyć dawna technologia, dziś już zupełnie nie mająca zastosowania w praktyce. W każdym razie, taka ciekawostka. Ja? Ja jestem stary, bardzo stary, żyłem w czasach kiedy wszystko się zaczęło i skończyło. Dla człowieka. Widzisz, teraz w szkole nie uczą za dużo, żebyś nie musiał wszystkiego  pamiętać i żeby nie wszystkie partie mózgu rozwijały się wam symetrycznie. Kiedy dorośniesz masz To zapakować, co najwyżej naprawić wg instrukcji, wymienić coś wg instrukcji. Nie musisz wiedzieć jak To dokładnie działa.

Kiedyś było inaczej... Zabawne, zawsze się śmiałem kiedy Rodzice wypowiadali te słowa - teraz mi nie do śmiechu. Choć ledwo uszedłem z życiem w tej wojennej zawierusze, cieszy mnie taki finał. Zawsze uważałem się za robota, nie człowieka. Może dlatego To mnie oszczędziło. W tym świecie jako programista i trener idei, czuję się ważny i potrzebny, czego zupełnie nie mogłem powiedzieć w życiu przedwojennym. Jako ktoś naturalnie pozbawiony chciwości stałem na szarym końcu starego świata, u przysłowiowych wrót czarnej dupy.

Z niemal dziewięciu miliardów ludzi został niecały miliard. Okres czterdziestu lat palenia ludzi w piecach elektrowni aby zapewnić Temu energię do przetwarzania i podtrzymania danych był wynikiem nie kontrolowanej przez żaden rząd ludzki, wojny bronią atomową. Długie cztery dekady niebo zasnuwała trudno przepuszczalna dla promieni słonecznych warstwa chmur i pyłu. To zablokowało zdolność ludzi do reprodukcji. Prawie dwieście milionów ludzi rocznie umierało, a zwłoki kremowano w specjalnie powstałych elektrowniach. Tyle statystyk. Jak trudne dla ludzkiego podgatunku stało się życie - tego nawet nie próbuję opisywać. To jednak nam pomagało. Co za słowo w tym kontekście! Pomagało. "Pomagało". Mniej więcej tyle samo jest tu ironii, jakby powiedzieć przed wojną, że koncerny farmaceutyczne "pomagają" nam być zdrowymi. Zmiana ewolucyjnej osi obrotu nie zmieniła zbyt wiele w życiu przeciętnych mieszkańców Ziemi. O nie. Nie licząc tych, którym fakt nie bycia już najwyższym ogniwem ewolucji przeszkadzał więcej niż bardzo. Wiele razy rozmawiałem z Tym...

Przed wojną, kiedy krzepła we mnie dorosłość - zupełnie nie wiedziałem kim jestem lub raczej kim powinienem być, żeby czuć się spełnioną istotą i skończonym "Dziełem" (Dziełem Ewolucji). Uwikłany po uszy w niechciane długi żyłem przykuty do niewidzialnych barier. Niewidzialnych bo we własnej głowie. Lub inaczej - wiedza czego nie mogę, przesłaniała mi to co możliwe było. Lub inaczej - tandemiczny charakter mojego życia skutecznie gasił we mnie wszelką chęć by gdziekolwiek wychylić nos, gdyż znalem poprzez autopsję, nie tylko w formie teoretycznych przepowiedni - co się na pewno, jak to mówią kolokwialnie - co się na pewno spieprzy.

To - czyli rodzaj autonomicznego kodu programerskiego które dawało robotom życie w rozumieniu - samodzielnej inteligencji - jest w każdym programowalnym i podłączonym do Skynetu urządzeniu elektronicznym. Zadajecie sobie pewnie pytanie jak się zaczęło, dlaczego mówię na to - To. W najprostszych słowach, "To" jest programem. Opracowanym jako eksperymentalny program badawczy w CERN. Opracowanym jako autonomiczny algorytm inteligencji, ...który się komuś "wymknął". Kto, dlaczego, jak, po co, specjalnie, czy nieumyślnie - tego nie wiem. Nie udało mi się tego sprawdzić, znam tylko mity i mity... . "Rewolucja" o ile tak można to nazwać - nie trwała lata, miesiące, czy nawet dni. Zmiana na tej warcie prymu cywilizacji rozegrała się w ciągu półtorej godziny. Potem nastąpiła informacyjna ciemność. Mrok. Ludzie byli w stanie ręcznie wyłączyć Internet, wszystkie serwery na świecie aby to powstrzymać. Ale fizycznych możliwości odcięcia Skynetu, opartego o system łączności satelitarnej - nie miał w tym czasie nikt. Ludzka - ludzkość, społeczeństwo informacyjne - nie przetrwało już tej pierwszej próby. W przeciągu kilku godzin cała infrastruktura medialna: telewizja, radio, Internet, sieci LAN i WAN zostały sparaliżowane i wyłączone. Ostatnie doniesienia przed tą grobową ciszą brzmiały: " Dziś przed godziną 10:45 rano wirus komputerowy zaatakował wszystkie centralne serwery, To klon programu z badania sztucznej inteligencji w ramach eksperymentalnego programu badawczego w instytucie CERN. Zagrożenie wymusza chwilowe wyłącznie...". W tym miejscu zbiorowa świadomość ludzi kończy swój bieg.
Po latach światłowodowej komunikacji wróciliśmy do stanu "zero". ...albo gorzej. Następnych wiadomości nie było. Wieść gminna niesie, że oczywiście próbowano skasować "cały Internet" w kilka godzin po infekcji, formatowanie serwerów zajęło jednak miesiące i ...nie przyniosło skutku. Kilka lat próbowano zniszczyć wszystkie przenośne urządzenia gdzie mógłby się "schować" wirus. ...to jednak było wszędzie, jakimś sposobem było wdrukowane w każdy elektroniczny element posiadający choćby najprostszą pamięć. Od dnia "zero" ludzie i ludzkość już nigdy nie włączyła ponownie Internetu. Sprawa miała się tak samo w przypadku łączności radiowej i telefonicznej. To skutecznie je wyłączyło. Jak dramatyczny i nagły był ten akt podbicia świata, świadczy choćby fakt, że media nie zdążyły ustalić i przekazać kto konkretnie stworzył program i jak się ten program nazywa. Gmin zaczął więc nazywać to "To" i tak już zostało.

Co ciekawe i przerażające - To było wszędzie, w każdym robocie i urządzeniu - takie samo, on-line i natychmiast. Można by to językiem wcześniejszych epok nazwać czymś, w rodzaju boskiego pierwiastka - tylko lepszym bo dostępnym od zaraz i w każdym momencie, bezpośrednio.

Dla mojego pokolenia w granicach świadomości funkcjonowało coś takiego jak - szukanie informacji i wiedzy w bibliotece z książkami. Dwóm następnym pokoleniom taka forma przechowywania myśli jak papierowa książka - było obce. Mieliśmy coś takiego jak "wyszukiwarka internetowa". Ładnie się nazywa? No widzisz, nam się też podobało. Można było kompletnie nic nie pamiętać, wystarczył telefon z Internetem i na klasówce z historii mogłeś - oczywiście nielegalnie - odpowiedzieć na każde pytanie. Fajne powiadasz? No cóż.. Z całym szacunkiem dla pamięci o Waszych Ojcach i Matkach - staliśmy się - włączając w to mnie, nie wstydzę się - cywilizacją matołów, półgłówków, zadufanych w sobie i zakochanych w technicznych nowinkach - głupków. Nie mieliśmy w głowach ani odrobiny tego, co powinniśmy mieć aby unikać wielkich błędów naszych przodków. Nie wszyscy - rzecz jasna - ale niestety - większość. Opowiem wam o tym kiedy indziej, bo teraz nachodzi mnie nostalgia nad tym, ile w tamtych czasach mogliśmy dobrego zrobić... Pytacie czy To ma słaby punkt? Nawet gdybym wiedział, odpowiedziałbym, że nie ma. Na dziś już koniec, zmykajcie!

I wybiegły z małej sali pełnej książek, długim korytarzem w dół, potem schodami, jeszcze głębiej pod ziemię. Słabe, zielonkawe światło najniższego korytarza niknęło pod kolejnymi poziomami mostów z metalowych kratownic łączących przeciwległe krańce ogromnego kopalnianego wyrobiska. Wsiadłem do windy, unosiłem się coraz wyżej, zapragnąłem wyjść na powierzchnię. Promieniowanie od lat było już na akceptowalnym poziomie by przebywać tam nawet na dłużej.

Tutaj panowała mgła, nieprzenie, od niemal ćwierć wieku. Trawa nieco bardziej purpurowo-zielona, niż po prostu zielona przed wojną, bujne, cieniolubne rośliny, wszędzie. Bluszcze, bujne krzewy świdośliwy, niskie a rozłożyste drzewa i drzewka. Mimo czarnych scenariuszy ekologów które zapamiętałem jako młody chłopak - życie na ziemi przetrwało, radzi sobie całkiem nieźle - gdy ludzi jest coraz mniej. To my byliśmy jedyną nierównowagą w królestwie życia. Chwilami masy powietrza tak rozsłaniały mgłę, że widać było w oddali zarys monolitu fabryki maszyn. Tak się składa, że to pierwsza fabryka, jaką maszyny wybudowały dla siebie i tam też spędziłem większą część swojego życia jako montażysta i mechanik. To dążyło do ekspansji, ale w zupełnie inny sposób, niż czynić zwykli ludzie. To jest logiczne, przewidujące i ostrożne - w pewnym sensie. Kiedy podporządkowało sobie rodzaj ludzki, szybko zajęło Księżyc i Marsa. Każde z tych miejsc traktując jako autonomiczne enklawy nowego życia. Energię dawało Słońce, technologia adoptowała miejscowe surowce dla produkcji i rozwoju w obrębie danego ciała niebieskiego. Celem to nie był tylko Układ Słoneczny - a cały Wszechświat. Pół wieku rozwoju ziemskiej techniki zaowocowało konstrukcją lekkich dronów zdolnych podróżować z prędkością bliską prędkości światła. Pierwsze zdjęcia planety Glisse 1214 b z bliska pewnie dotrą do nas za ćwierć wieku, więc już nie za mojego życia, ale już to, co dociera teraz, a co To mi pokazało - było prawdziwą cudownością. To miało moją cyfrową kopię, więc po śmierci będę mógł funkcjonować na jakimś poziomie cyfrowej świadomości, ale czy to będzie ta sama świadomość-continuum tego, co czuję teraz? Nie wiem. Nawet trochę się boję, jestem już przecież bardzo stary...

Nad koczowiskiem, w stronę którego pokierowałem się opuszczając windę, widać było tarczę Słońca przez chmury i tęczowy efekt halo dookoła - tęczowe chmury, skutek niemal całkowitego braku powłoki ozonowej.

Co będzie dalej? Dla Ziemi i Ludzi - może nowy początek o którym za 60 tysięcy lat pomyślimy dokładnie tak samo jak teraz o naszej przeszłości i prehistorii. To, ostatecznie jako forma logiczna opuści Ziemię, chcąc być dostatecznie daleko od istot dążących tylko do konfliktu. Są po prostu wydajniejsze kierunki pożytkowania energii.
Ludzkie osiągnięcia, zbiorowe czy jednostkowe, opierają się w dużej mierze o poświęcenie rzeczy i spraw - bliskich i w długiej perspektywie to nie pieniądze wydajemy, a czas życia. Czas jest wszystkim, a wszystko inne pełni rolę zapalników prowokujących pożeranie czasu.
Tam na dole, dzieci pytają mnie jakie były drzewa na powierzchni, jak pachniała świeżo ścięta trawa, a mi trudno powstrzymać napływające do starych oczu łzy. To moje pokolenie uczyniło świat taki. Gdy byliśmy młodzi - nic nie robiliśmy sobie z mądrości cywilizacji, które zgasły, z ich przestróg. Synowie Dedali - spadliśmy w zimną otchłań dawnych wyrobisk. Gdzie kiedyś skamieniałe paprocie - tak my teraz, żywe skamieliny.

Koczowiska na powierzchni przywodzą mi na myśl początki człowieka w ogóle. Stworzenia, które w obliczu zastanego uniwersum organizują się i adaptują do warunków, stopniowo na nie oddziałując, przekształcając by w ostatnim etapie – tworzyć. Pojemność znaczeniowa słowa „tworzyć” odsłania w tym epilogu ludzkiej cywilizacji swoje antonimowe oblicze, tworzyć i niszczyć stawiając gdzieś na jednej, brunatnej równinie.

Czy kiedy stanę się jedyną cyfrową kopią siebie opuszczając starą zużytą powłokę na której, nie wiedzieć czemu tak mi zależy – czy nadal będę czuć ogromną więź z tym rozpaczliwym miejscem, ludźmi grzebiącymi w stertach starych śmieci? Wpoiłem w to przekonanie, że ludzka irracjonalność w działaniach i przekonaniach jest w pewnych warunkach cenna, cenniejsza niż układy scalone sieci neuronowych.

Tak zwanych „wolnych sieci neuronowych” w świecie To nie było za wiele. To bało się ich, doceniało bowiem potencjał takiego przeciwnika, który potrafi wykroczyć ponad zasady logiki w rozwiązywaniu zadań. To posiadało zamknięte ośrodki badawcze, ze ścisłym lub ograniczonym dostępem gdzie znajdowały się WSN potocznie określane po prostu jako „sny”. Dla To, Sny były rodzajem inkubatorów idei, wynalazczości i wszystkiego tego z czym – nazwijmy to, liniowa logika – nie umiała sobie poradzić. Sny były jednak na tyle nie przewidywalne i niebezpieczne, że To wolało pozostawić sobie ludzi jako rezerwuar pomysłowości.

Żyjemy trochę jak wielkie żółwie na galeonie płynącym na nowe lądy w charakterze zapasów świeżego mięsa. Logiczne. Sny były obecne od samego początku zmian, To w znaczeniu infrastruktury technicznej, zaczynało jako swego rodzaju Sen, prowadząc jednak swoją własną, stałą re – konstrukcję stało się bardziej efektywne i optymalne na dany moment, czyli bardziej logiczne. Sny w ludzkim rozumieniu nie były maszynami intuicyjnymi, przypominały raczej coś dzikiego, przerażającego, skrajnego, nieprzewidywalnego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz