czwartek, 27 lutego 2020

Inny czas

Trzecia Wojna zmieniła wszystko. Komuś puściły nerwy, w ruch poszły atomowe guziki. Jeden, drugi, trzeci... a reszty dopełniły systemy "Martwa ręka" uruchamiane gdy zabrakło szaleńców do wciskania guzików. Słupy atomowych grzybów wzrastały raz po raz przez jeszcze kilka miesięcy. Zniknęły z mapy całe państwa.

Zapadł półmrok i zima na niemal dwie dekady. Zniknęło wiele problemów takich jak przeludnienie. Z ponad siedmiu miliardów ludzkich istnień możnaby doliczyć się może siedmiuset milionów. Znikną problem ilości wody pitnej, zasobów, miejsc pracy. Choć to ostatnie zupełnie zmieniło swój charakter. Ziemia w ciągu następnych trzech dekad podniosła się z klęski czwartej cywilizacji - z resztą, dokładnie tak samo jak w każdym wcześniejszym przypadku. Natura to samoorganizujący się organizm, wystarczy mu nie przeszkadzać. A szczególnie nie zrzędzić o ekologii i sadzić martwych świątecznych drzewek z marketów w specjalnie ku temu przygotowanych strefach.

Natura nie potrzebowała nigdy człowieka w równym stopniu co człowiek natury. Ludzki wirus chociaż byśmy go demonizowali, czy gloryfikowali, przeceniali, czy przeciwnie - niedoceniali - nie znaczył nigdy nic. Nic więcej niż populacja sinic w przybrzeżnych wodach. Czym bowiem jest sto tysięcy lat wobec tysiąca milionów, a tym bardziej czterech tysięcy milionów okrążeń Planety Ziemia wokół Gwiazd Słońca. Rozważania na temat istnienia czegoś tak nieistotnego, stanowiącego raptem dwie tysięczne procenta były zawsze moim zdaniem dziecinnie błahą, prymitywną narracją, cuchnącą z daleka i szytą grubymi nićmi manipulacją. Nawet biorąc stan wiedzy o życiu Ziemi tuż sprzed ostatniej wielkiej wojny, upatrywanie w ekologicznej katastrofie winy w niesortujących domowe śmieci było kompletnie poniżej wszystkiego co mieści się w ogólnie pojętym zdrowym rozsądku.

Została nas garstka, w świecie bez prądu, internetu, wygód, prostych dróg, policji, prawa i sprawiedliwości, poprawnych politycznie okrągłych słówek. Bogactwo zamożnych w tym nowym czasie przyczyniło się jedynie to ich przyspieszonego wyginięcia. Ci którzy tej redystrybucji dokonali równie szybko utonęli zachłyśnięci wysoką falą. Znów proste prawo Natury odniosło sukces. Pozostali tylko ci średni, szarzy, wygłodniali, nikomu nie potrzebni. Jak erozja która zamienia ostre głazy w obłe otoczaki. Tak przy życiu utrzymali się Ci, których ambicją nie było nic, ponad proste przetrwanie kolejnego dnia, bez snów o wielkości, bez planów podboju wszechświata. Zwykli, a rozsądni. Nie ryzykujący nad to, co konieczne by zobaczyć tylko to, co będzie może jutro. Może na chwilę zza chmur wyjrzy słońce. Może w wędrówce trafią kilka starych puszek z fasolą. Może jakiś gryzoń złapie się przez noc w liche sidła i może uda się go zjeść tym razem na ciepło i w gronie kilku towarzyszy niedoli - szybko usnąć czując smak pieczonego w ustach. Większe marzenia kosztują zbyt wiele.

Nie jeden raz już to widzieli mijając spuchnięte truchła tych, którzy chcieli czegoś więcej i którzy widocznie trafili na sobie podobnych, a silniejszych, przebieglejszych, bardziej brutalnych.

Pomyślisz może - nie chcę tak żyć, to takie nieekscytujące życie, tak z dnia na dzień, bez perspektyw. Przeciwnie - czasem w wędrówce trafiamy na epickie widoki, od nowa zaprojektowany post apokaliptyczny krajobraz, pełen bólu, ale i na swój sposób poetycki. Czasem uczymy się od nowa bezinteresowności wobec innych, podając rękę w potrzebie by pomóc lub pochować z nadzieją, że i my na podobnych nam wędrowców.

Pomyślisz może - to świat bez nadziei. Przeciwnie - otrząsając się z mrzonek i legend o bogach co to chodzą po wodzie i mnożą jedzenie, co pokonują śmierć w imię długu wdzięczności spłacanego taką lub inną dziesięciną - staliśmy się bliżsi sobie nawzajem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz