piątek, 29 stycznia 2021

Opowiadanie 2: Początek

 Jarzębina - kolczyki - wysoka trawa

Niedaleko Rodanic między łagodnymi pagórkami porastała trawą zapomniana droga. Prowadziła do rolniczej osady która przez ostatnie 40 lat wyludniła się i popadła w zapomnienie. Ruiny, puste domy i obejścia, w których tylko dwa zamieszkiwało jeszcze troje staruszków. Stefan z bratem. Nieco dalej, za złamaną jarzębiną Heniek zwany Zyzkiem. Zwany tak przez wadę wzroku. 


Wczesną jesienią bywało tu na swój sposób nawet uroczo, jednak tego dnia wiatr wiał ze szczególną siłą. Stare okiennice z resztkami szkła raz po raz tłukły się głucho  budując mało gościnny nastrój. Jako, że mało jest do roboty o tej porze roku cała trójka siedziała w izbie Zyzka wlewając do gardeł bajkowy nastrój.


Dzień był szczególny, imieniny gospodarza, więc nie był to samogon, ale Gorzka Żołądkowa rozcieńczona Absolwentem. Tak tak, w rzeczy samej alkochol rozcieńczony innym alkocholem. Gdyby nie były to lata dziewięćdziesiąte Henio z całą pewnością stałby się osobowością medialną, Master Chefem o wysublimowanym zmyśle łączenia niebanalnych smaków alkoholi. Dwadzieścia lat wstecz gdy eksplodowała jego autorska instalacja do pędzenia bimbru pół wsi spłonęło, drugie pół wpadło w depresję gdy skończyły się zapasy i wytrzeźwiało. Brzozówka, miodówka, ziołówka, czy nawet śmieciówka były bowiem dla wielu sednem istnienia. By nie powiedzieć “sedesem istnienia”. Osobliwe rozumienie świata robienia drinków, “rozcieńczanie” kolorowych alkoholi w złych czasach wódką, w dobrych spirytusem było znakiem firmowym jubilata. Absolwent zatem był znakiem że czasy te są złe. Nigdy nie są najgorsze, póki są wokół nas przyjaciele, którzy wysłuchają kolejny raz tej samej opowieści, jak gdyby słyszeli ją po raz pierwszy. Nie ważne tu czy mają alkoholową demencję, czy robią to z pokrętnie rozumianego szacunku i wdzięczności. Ważne czy robią to szczerze. 

Nie było telewizji, bo nie było telewizora w domu Henryka, zostawało więc po pierwszych toastach i grze w powycierane karty by padły słowa:

  • Zyzek a opowiedz jeszczo jakeśty trupala najeboł róndlem z makarónem co!


I wtedy Zyzek zaczynał opowiadać “Pewnego razu z młodym Kłopkiem poszliśmy na delikatny szaberek do opuszczonego dworka niemców. Trochę dla zajęcia czasu, trochę zawsze jakiś kawałek złomu ze ściany szło wyrwać na flaszkę, albo jakiś kolczyk złoty….”. Rzeczywiście tak było, wszystko miało początek we wczesnych latach pięćdziesiątych. 

Współcześnie zdarzenia zostałyby zdiagnozowane jako silna trauma i piętno na resztę życia, kiedyś jednak raczej powiedziałbyś, że to była wielka, niesamowita przygoda. Gdyby nie dziwny zbieg okoliczności, pewne spotkanie wśród wysokich traw  Zyzek i paru chłopaków z osady koło Rodanic nie uratowałoby być może tego świata.


Wiadro - pistolet - nóż

Za zrujnowaną żelazną bramką był niegdyś park i uroczy ogród pełen geometrycznie poprzycinanych krzewów, pnączy i róż. Przez dwadzieścia lat miejsce zdziczało, powracając do naturalnej formy i treści. Chłopcy nie przybyli tu raczej dla takich refleksji lecz to, co ich tu zastało było fizyczną i metafizyczną manifestacją tej myśli. Zaczęło się zupełnie zwyczajnie, młodszy brat Zyzka idący na starszymi na końcu grupki potkną się o resztkę zardzewiałego wiadra i padł jak długi. Drwiny ucichły a malec, zawsze skory do kłótni - milczał i to było na tyle dziwne że Zyzek zatrzymał się i podszedł do brata. Nie z poczucia obowiązku, raczej z obawy o domowe konsekwencje niedostatecznej opieki nad młodym. 

  • Guciek, a Ty co? Cały? - zagadnął od niechcenia obrzucił gardzącym spojrzeniem. 

Już miał odwrócić się i iść dalej, ale coś go zaniepokoiło. Chłopiec był blady jak ściana. Zdjęty strachem jak wtedy gdy topił się na zalanej żwirowni… jak wtedy gdy na jego oczach mina na polu rozerwała na strzępy sąsiadkę..

  • Guciek? Coś zrobił? 

Zyzek obejrzał brata z każdej strony, ilość kończyn i ich umiejscowienie wyglądało normalnie i już miał ochotę trzasnąć go w łeb dla porządku ale w tej chwili jakiś cień przemknął bezgłośnie za plecami chłopca. jakby gęsta czarna firanowata postać. 

  • ...Nie… nie widziałem tego.. - wyszeptał Zyzek. Pozostali kompani odwrócili się.

  • Co jest? Co widziałeś? - chcieli dopytywać gdy wtem poczuli pod stopami dudniące drżenie gruntu… 

coś chwyciło starszego z Kłopków za kostkę i chłopak wystrzelił w górę jak poparzony. To samo stało się młodszemu lecz ten tylko zaczął piszczeć jak przysłowiowa baba. 


c.d.n...


Korytarz - czapka - rower



Opowiadanie 1: Strażnik

Fotel, koc, wino

Meble, zwłaszcza te stare, znają mnóstwo tajemnic. Zupełnie jak ludzie mogą mieć duszę. Jak ludzie - niekiedy dobrą a innym razem złą.

Ciepły sierpniowy późny wieczór, przez uchylone okno wraz z zapachem łąki grały świerszcze. Harmonią zdawały się być ujadające raz po raz psy na wsi nieopodal. Dom stał na uboczu pod lasem. Na stole dogasała gorliwie świeczka. Butelka domowego wina była już bliska dna gdy od drzwi rozległo się pukanie.

  • A kogo niesie w progi o tej porze? - zapytałem na głos wstając od stołu przy którym siedziałem i myślałem o niczym, żeby nie powiedzieć - że nie myślałem wcale.

  • Dobry wieczór - odezwał się damski, zlękniony głos.

Ledwo zdążyłem otworzyć drzwi, a w tym samym momencie osunęła się prosto na mnie nieprzytomna postać.

  • Halo, proszę pani… - wymamrotałem i ledwo zdołałem posadzić ją na starym fotelu przy oknie… 

Miała około trzydziestu lat, jasne włosy i widoczną, świeżą ranę na szyi. “Znowu te jędze...” pomyślałem. Kobieta traciła świadomość.


Niemal dekadę był spokój, widocznie ostatni raz - nie był dostatecznie ostatni. Wąpierze z grobowca Schwatzbachów we wsi Rodanice spopieliliśmy do ostatniej kostki i kła ale co innego by to mogło być w tej spokojnej okolicy? Mary minionych wieków, istoty z równoległych światów dawno przestały przenikać się z naszym, nie ma bowiem już alchemików, kapłanów, magów, ni innych dawnych żerców którzy otwieraliby portale i dopuszczali się przy tym świadomie lub nie - błędów. Świadomie lub nie - sprowadzając istoty z innych światów. Religijna unifikacja zatarła ślady dawnych pieczęci zamykając pewien rozdział w historii cywilizacji. W innych światach, z drugiej strony - nikogo nie interesuje nasz świat, a cokolwiek byś w tym temacie nie usłyszał innego - to tylko marketing do usług których na co dzień Ci nie potrzeba.


Kobieta była w stanie wskazującym na pierwszą fazę, organizm dopiero co doznał szoku, w kolejnej fazie przejdzie w stan walki z toksyną, w kolejnej - umrze lub co mniej prawdopodobne - dostosuje się, by w ostatnim akcie przejść przemianę lub ostatecznie umrzeć z wyniszczenia.

Okryłem ją kocem i pomogłem przejść do kuchni. 

  • Ważne żebyś teraz dziecko nie usnęła dobrze? - powiedziałem - Ja przygotuję coś ciepłego do picia, spróbujemy Ci pomóc.

Nadal przerażona wydarzeniami nie odpowiedziała nic. Dom znajdował się jakieś dwie, trzy minuty od asfaltowej drogi do wsi. Wszystko musiało mieć miejsce naprawdę niedaleko. Raz po raz psy ujadały wściekle ale na ogół nie oznacza to nic ponad pijanego sąsiada czy leśne zwierzęta w pobliżu zabudowań po zmroku. Myślałem o tym nie bez przyczyny, mogło to bowiem oznaczać potencjalne kłopoty w bardzo bliskim czasie. Po drugie, gorsze, to mogła być pułapka.




Łóżko, kolacja, film

Mieszanka psylocyny i końskiej dawki przeterminowanej benzodiazepiny to może nie jest koktajl prochów marzeń, ale też to nie jest film fabularny żeby robić wyciąg z czosnku czy inne pierdoły. W ogóle cała heca z wampirami i czosnkiem to nie że im to jakoś szkodzi, tylko niezbyt ładnie pachnie. A jak coś nie ładnie pachnie to się tego raczej nie je. Tak działa czosnek. Pomijam fanów sosu czosnkowego, bo wśród nich też tacy są oczywiście. Nasze rodzime wąpierze, stare istoty z którymi jeszcze walczyliśmy dziesięć, czy dwadzieścia lat temu, były z innej epoki, tak długo na Ziemi że praktycznie nie dostrzegały zmian które wybuchły dla nich z dnia na dzień. Kiedyśmy je wyłapywali, były już raczej jak bezbronne dzieci niż siejące postrach monstra. Tym, którym przyszło być Strażnikami pradawnej równowagi światów wcale nie było miło i z dumą kończyć ich - czasem kilka tysięcy lat żywot. W światach z których pochodzą byli to przecież “normalni” ludzie, w świecie w którym utknęli, czasem dobrowolnie, a czasem przypadkiem - stali się morderczymi potworami. 

...ale - nie mi to oceniać, pieczęcie zamknięte i zatarte jak portale które skrywają.

Kobieta zasnęła. Odkaziłem i opatrzyłem jej ranę. Na pogotowie za bardzo nie ma co jechać po nocy bo to i tak nie będzie nikt już pamiętać jak takim pomóc. Rano zobaczy się ile z tego będzie, a i tak - tłumaczenia będzie się z przygody więcej, niż to warte. Z miłej kolacji i ciekawej rozmowy też nici. Gdyby żył jeszcze pan Henio, zwany przez sąsiadów “Zezkiem” to można by jeszcze w tę noc zapolować póki są blisko. Ale poszkodowanej samej po koktajlu zostawić w domu nie można, następcy Zyzek nie wyznaczył, więc i po temacie na dziś. Zostaje defensywa na wypadek tarapatów. Parę improwizowanych alarmów przy oknach i drzwiach, płytka drzemka i Glock pod poduszką. 


Spacer, cisza, radość

Jazgot stłuczonej butelki rozbryzgł się z sieni do kuchni. Alarm zadziałał. Czarny cień wdarł się do pomieszczenia i przywarł do sufitu sycząc i chowając się za drewnianym legarem. Zaniepokoiło mnie że niemal w tym samym momencie usłyszałem jeszcze coś, jakby psie pazury ślizgające się w rozpędzie jeszcze w wejściu. Na zewnątrz dniało. Cień sapał. Nikt nie chciał zrobić tego pierwszego kroku pierwszy…

  • Cichaj te, cichaj.. - zawezwałem trochę po staremu chcąc go wyczuć. Miał być głodny wąpierz po swój deser, a tu inny relikt w pierwszej linii plus co najmniej jeszcze jeden nieproszony gość na przystawkę. To raczej nic w stylu miejscowych.

Cholerny somnum exterreri. Uderzenie z zaskoczenia i po cichu im nie wyszło, mam więc szansę rozegrać po swojemu. Cisnąłem przed siebie garść spylonych kwiatów by upewnić się że nie podchodzi mnie jeszcze jakiś niewidzialny i jednym dużym susem znalazłem się przy śpiącej pod kocem kobiecie, dotknąłem jej czoła, miała gorączkę. Dobrze, żyła. Ogólnie problem był taki, że cień nie był fizyczny i kulka się tego nie ima. Groźny jednak był dla wpół przytomnej kobiety. W sieni byłem prawie pewny że kryje się jakiś wikowaty pies i właściciel tej ciemnej ferajny… Urządzenie krwawej, nomen omen jatki we własnym domu nie uśmiechało mi się zwyczajnie, jeśli ten staroć był bardziej światowy na co wskazywałyby przedsięwzięte środki to może nie trzeba będzie siłowo zamykać tej imprezy. Zaryzykowałem. Przywitałem gościa słowami starej Łacińskiej formuły: - Jebcie się skrurwiele…! - i sumiennym kopem w ławę rzuciłem nią w przeciwnika. Roztrzaskana ława. Rozbita ściana. Futryna do wymiany.

Karnisze przydałoby się też chociaż odnowić. Rozbita butelka domowego winiaczka. Ogródek do przekopania. Dokupić doniczki na kwiaty. Płot do naprawy. Ludzkie życie jest bezcenne - no kurwa polemizowałbym, ale niech będzie moja strata. 


Fotel się ostał nietknięty, zydelek i nie licząc oparcia - stare krzesło z kuchni które teraz wystawiłem przed dom. Siedzieliśmy tak do późnego popołudnia z kubkiem naparu z nagietka i kory dębu. Słuchając swoich niesamowitych historii.