Jarzębina - kolczyki - wysoka trawa
Niedaleko Rodanic między łagodnymi pagórkami porastała trawą zapomniana droga. Prowadziła do rolniczej osady która przez ostatnie 40 lat wyludniła się i popadła w zapomnienie. Ruiny, puste domy i obejścia, w których tylko dwa zamieszkiwało jeszcze troje staruszków. Stefan z bratem. Nieco dalej, za złamaną jarzębiną Heniek zwany Zyzkiem. Zwany tak przez wadę wzroku.
Wczesną jesienią bywało tu na swój sposób nawet uroczo, jednak tego dnia wiatr wiał ze szczególną siłą. Stare okiennice z resztkami szkła raz po raz tłukły się głucho budując mało gościnny nastrój. Jako, że mało jest do roboty o tej porze roku cała trójka siedziała w izbie Zyzka wlewając do gardeł bajkowy nastrój.
Dzień był szczególny, imieniny gospodarza, więc nie był to samogon, ale Gorzka Żołądkowa rozcieńczona Absolwentem. Tak tak, w rzeczy samej alkochol rozcieńczony innym alkocholem. Gdyby nie były to lata dziewięćdziesiąte Henio z całą pewnością stałby się osobowością medialną, Master Chefem o wysublimowanym zmyśle łączenia niebanalnych smaków alkoholi. Dwadzieścia lat wstecz gdy eksplodowała jego autorska instalacja do pędzenia bimbru pół wsi spłonęło, drugie pół wpadło w depresję gdy skończyły się zapasy i wytrzeźwiało. Brzozówka, miodówka, ziołówka, czy nawet śmieciówka były bowiem dla wielu sednem istnienia. By nie powiedzieć “sedesem istnienia”. Osobliwe rozumienie świata robienia drinków, “rozcieńczanie” kolorowych alkoholi w złych czasach wódką, w dobrych spirytusem było znakiem firmowym jubilata. Absolwent zatem był znakiem że czasy te są złe. Nigdy nie są najgorsze, póki są wokół nas przyjaciele, którzy wysłuchają kolejny raz tej samej opowieści, jak gdyby słyszeli ją po raz pierwszy. Nie ważne tu czy mają alkoholową demencję, czy robią to z pokrętnie rozumianego szacunku i wdzięczności. Ważne czy robią to szczerze.
Nie było telewizji, bo nie było telewizora w domu Henryka, zostawało więc po pierwszych toastach i grze w powycierane karty by padły słowa:
Zyzek a opowiedz jeszczo jakeśty trupala najeboł róndlem z makarónem co!
I wtedy Zyzek zaczynał opowiadać “Pewnego razu z młodym Kłopkiem poszliśmy na delikatny szaberek do opuszczonego dworka niemców. Trochę dla zajęcia czasu, trochę zawsze jakiś kawałek złomu ze ściany szło wyrwać na flaszkę, albo jakiś kolczyk złoty….”. Rzeczywiście tak było, wszystko miało początek we wczesnych latach pięćdziesiątych.
Współcześnie zdarzenia zostałyby zdiagnozowane jako silna trauma i piętno na resztę życia, kiedyś jednak raczej powiedziałbyś, że to była wielka, niesamowita przygoda. Gdyby nie dziwny zbieg okoliczności, pewne spotkanie wśród wysokich traw Zyzek i paru chłopaków z osady koło Rodanic nie uratowałoby być może tego świata.
Wiadro - pistolet - nóż
Za zrujnowaną żelazną bramką był niegdyś park i uroczy ogród pełen geometrycznie poprzycinanych krzewów, pnączy i róż. Przez dwadzieścia lat miejsce zdziczało, powracając do naturalnej formy i treści. Chłopcy nie przybyli tu raczej dla takich refleksji lecz to, co ich tu zastało było fizyczną i metafizyczną manifestacją tej myśli. Zaczęło się zupełnie zwyczajnie, młodszy brat Zyzka idący na starszymi na końcu grupki potkną się o resztkę zardzewiałego wiadra i padł jak długi. Drwiny ucichły a malec, zawsze skory do kłótni - milczał i to było na tyle dziwne że Zyzek zatrzymał się i podszedł do brata. Nie z poczucia obowiązku, raczej z obawy o domowe konsekwencje niedostatecznej opieki nad młodym.
Guciek, a Ty co? Cały? - zagadnął od niechcenia obrzucił gardzącym spojrzeniem.
Już miał odwrócić się i iść dalej, ale coś go zaniepokoiło. Chłopiec był blady jak ściana. Zdjęty strachem jak wtedy gdy topił się na zalanej żwirowni… jak wtedy gdy na jego oczach mina na polu rozerwała na strzępy sąsiadkę..
Guciek? Coś zrobił?
Zyzek obejrzał brata z każdej strony, ilość kończyn i ich umiejscowienie wyglądało normalnie i już miał ochotę trzasnąć go w łeb dla porządku ale w tej chwili jakiś cień przemknął bezgłośnie za plecami chłopca. jakby gęsta czarna firanowata postać.
...Nie… nie widziałem tego.. - wyszeptał Zyzek. Pozostali kompani odwrócili się.
Co jest? Co widziałeś? - chcieli dopytywać gdy wtem poczuli pod stopami dudniące drżenie gruntu…
coś chwyciło starszego z Kłopków za kostkę i chłopak wystrzelił w górę jak poparzony. To samo stało się młodszemu lecz ten tylko zaczął piszczeć jak przysłowiowa baba.
c.d.n...
Korytarz - czapka - rower
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz