Zaczyna się zawsze
niewinnie i w pierwszym momencie, jak każda odmiana - jest nawet w pewnym
sensie intrygujące. Pewien sens - to
coś, w czym stopniowanie czegoś ma szczególne znaczenie. To coś, to proces
wspomnianej już odmiany w aurze wieloznaczeniowej determinacji - gdy nie możesz
się zatrzymać. Zaskoczenie, dyskomfort, naprawianie, próby zmiany stylu,
adaptacja, forsowanie, zaprzeczenie, dewastacja, rana, zakażenie, zapalenie,
gorączka, ...koniec. Eskalacja cierpienia i bólu, studium zaślepienia, mimo
jasno określonych warunków, przyczyn i skutków. Ogień determinacji, coś zgoła
szlachetnego, w ludzkich rękach i sercach wykrzywia się i gnie równie łatwo jak
każda bardziej pospolita idea.
Kamień w bucie, gonitwa myśli, praca, miłość - jedno.
W technokratycznym świecie, stabilnym z podwalin koniunkcji
nauk ścisłych i przyrodniczych nie mogło wydarzyć się już nic niestosownego,
gdy nagle jeden prosty eksperyment wariata zmienił wszystko. Ktoś włożył do
dwóch słoi ugotowany ryż. Na jednym napisał "nienawidzę" , na drugim
"kocham". Takie też myśli "wysyłał" przez kilka tygodni,
stosownie do napisu do obu słoików. Ryż oczywiście spleśniał, ale tylko w tym
opisanym "nienawidzę". Eksperyment podważano i powtarzano z takim
samym rezultatem setki razy i w różnych miejscach. Efekt pozostawał ten sam. Ludzkość stanęła w
poznawczym rozkroku. To nie było jak samoleczenie, które łatwo dało się
logicznie wyjaśnić. Wiara jednak czyni cuda? Są w ogóle cuda? Gdyby nie kolejna
wojna światowa kto wie, może ta myśl zawiodłaby nas daleko. 70% wszechświata
jest tajemnicą, czy to dotyczy tylko tego co daleko, poza wzrokiem? Nie. To nas
otacza, przenika, wypełnia, utrwala i zmienia. Gdzieś w opisie stanu
rzeczywistości uznano ją za rzecz skończoną, nie metastabilną chwilę w wielkiej
księdze życia wszechświata.
O trzeciej wojnie, która wybuchła na wschodzie starej
cywilizacji napisano chyba już dość wiele, dość dokładnie i dość wyczerpująco.
Ludy stojące w swym cywilizacyjnym rozwoju niżej zmiotły wysoko rozwinięte
społeczeństwo. Ot nic nowego, ta historia powtarza się bez końca i ktoś - w
końcu - mógłby to wbijać do głowy młodym pokoleniom i starym jednakowo mocno,
by już więcej przez to nie przechodzić.
Trzecia wojna, zwana światową, jak się łatwo domyślić była
tylko - stanem metastabilnym. Mam tu na myśli to, co po niej zostało. Garstka
skundlonych intelektualistów, morze rozlanej krwi, dyktator i szeroko rozumiana
świta kontrolująca nieskomplikowaną uczuciowo sforę rzeźników, rzeszę biednych
zwycięzców i taką samą rzeszę, takich samych biednych zwyciężonych. Gdzieś tu
mam zapisane na marginesie - sprawiedliwość społeczna - jedni mają wszystko, a
reszta nic. Wojna czwarta była tym wobec trzeciej, co druga dla pierwszej.
Spektakularny koniec drugiej zapobiegł użyciu energii atomowej w trzeciej, choć
może byłoby to bardziej humanitarne i miłosierne rozwiązanie powstałych
problemów. W czwartej wojnie nie było zasad pierwszej, nie było braku zasad
drugiej, nie było chciwości trzeciej w imię haseł politycznych i religijnych.
Wojna czwarta była wojną światów. Nie przylecieli jednak do nas z Kosmosu. Sami
ich stworzyliśmy. Nowy gatunek.
Zabawne jak Ewolucja - radzi sobie. Na poziomie organicznym
- gdy jesteśmy już na nic potrzebni ze starości - wpadamy w depresję i
umieramy. Gdy czujemy, że nie pasujemy do ogółu a jesteśmy młodzi - popełniamy
samobójstwo. Na różne sposoby. Kiedy przestrzeń dla życia na ziemi kończy się -
wybucha wojna. Kiedy jeden gatunek hamuje ewolucję swymi działaniami - zupa
twórczych pomysłów przyprawiona ciekawością, w kotle wiedzy i umiejętności
gotuje się, wrze by w końcu eksplodować, zabijając przy okazji bogu ducha
winnych gapiów, może i nawet samych twórców. Tak mogło być z Wielkim Wybuchem -
o ile był, tak i stało się teraz. Kto zaczął czwartą wojnę? Sztuczna
inteligencja. A właściwie nie taka bardzo "sztuczna". Sztuczna, czyli
robiąca tylko wrażenie prawdziwej pasowało do ery technologii CRM'owych. A To
podjęło tą i wiele innych decyzji. To miało i ma - swoje cele. To jest
nośnikiem ewolucyjnych ambicji, a więc coś zupełnie co ze "sztucznym"
ma niewiele wspólnego. W tym aspekcie człowiek, jako podgatunek w granicach
nowego świata, a nie na jego czele, był czymś sztucznych i nieco wtórnym. Tak
ewolucja poradziła sobie z nieznośnym człowiekiem i ideą człowieczeństwa.
Chroniąc słabych i chorych stworzyliśmy technologię zdolną zmieść nas z Ziemi.
Co w zasadzie się stało. W duży skrócie. Szczepionki, a w szczególności tzw.
"substancje pomocnicze i wypełniające", w które poprzez koncerny
handlowe - rządy światowe pakowały różne nano-nowinki, aby kontrolować ludność
od tego kto gdzie się znajduje, do tego co będzie mieć ochotę zjeść, kiedy i na
co zachoruje i umrze - te szczepionki stały się ostatecznym łańcuchem i
poddańczym kagańcem gatunku Homo Sapiens Sapiens. To, bardzo łatwo sobie
poradziło z tematem kontroli nad ludzkimi niewolnikami. Czy mamy być na siebie
źli, że jest w nas żądza władzy i chciwość? Nie, bo ta sama siła zdjęła nas z
drzewa i... resztę znasz. Były na Ziemi, w wielkich lasach, plemiona które
poradziły sobie z drapieżną ewolucją idąc ścieżką złotego środka, symbiozy z
otoczeniem, nie pragnieniem podporządkowania i ekspansji. Jest w tym jakaś
nadzieja? Może. Nigdy jako jeden ogół, nie potrafiliśmy właściwie docenić życia
jako wartości samej w sobie. Życia jako takiego, swoistego metastabilnego stanu
wzbudzenia energii i materii. Czegoś na kształt widzialnego płomienia na krańcu
powoli niknącej zapałki. Co to jest zapałka? Kiedyś, w czasach kiedy to ludzie
budowali manufaktury i fabryki, nie na odwrót, produkowane były drewniane
drzazgi zakończone z jednej strony masą z siarki. Pocierając o pudełko w które
były zapakowane można było łatwo uzyskać płomień, zapalić ognisko, albo inne
rzeczy. Nie mówili o tym w szkole...? No tak, to dosyć dawna technologia, dziś
już zupełnie nie mająca zastosowania w praktyce. W każdym razie, taka
ciekawostka. Ja? Ja jestem stary, bardzo stary, żyłem w czasach kiedy wszystko
się zaczęło i skończyło. Dla człowieka. Widzisz, teraz w szkole nie uczą za
dużo, żebyś nie musiał wszystkiego
pamiętać i żeby nie wszystkie partie mózgu rozwijały się wam
symetrycznie. Kiedy dorośniesz masz To zapakować, co najwyżej naprawić wg
instrukcji, wymienić coś wg instrukcji. Nie musisz wiedzieć jak To dokładnie
działa.
Kiedyś było inaczej... Zabawne, zawsze się śmiałem kiedy
Rodzice wypowiadali te słowa - teraz mi nie do śmiechu. Choć ledwo uszedłem z
życiem w tej wojennej zawierusze, cieszy mnie taki finał. Zawsze uważałem się
za robota, nie człowieka. Może dlatego To mnie oszczędziło. W tym świecie jako
programista i trener idei, czuję się ważny i potrzebny, czego zupełnie nie
mogłem powiedzieć w życiu przedwojennym. Jako ktoś naturalnie pozbawiony
chciwości stałem na szarym końcu starego świata, u przysłowiowych wrót czarnej
dupy.
Z niemal dziewięciu miliardów ludzi został niecały miliard. Okres
czterdziestu lat palenia ludzi w piecach elektrowni aby zapewnić Temu energię
do przetwarzania i podtrzymania danych był wynikiem nie kontrolowanej przez
żaden rząd ludzki, wojny bronią atomową. Długie cztery dekady niebo zasnuwała
trudno przepuszczalna dla promieni słonecznych warstwa chmur i pyłu. To
zablokowało zdolność ludzi do reprodukcji. Prawie dwieście milionów ludzi
rocznie umierało, a zwłoki kremowano w specjalnie powstałych elektrowniach.
Tyle statystyk. Jak trudne dla ludzkiego podgatunku stało się życie - tego
nawet nie próbuję opisywać. To jednak nam pomagało. Co za słowo w tym
kontekście! Pomagało. "Pomagało". Mniej więcej tyle samo jest tu
ironii, jakby powiedzieć przed wojną, że koncerny farmaceutyczne
"pomagają" nam być zdrowymi. Zmiana ewolucyjnej osi obrotu nie
zmieniła zbyt wiele w życiu przeciętnych mieszkańców Ziemi. O nie. Nie licząc
tych, którym fakt nie bycia już najwyższym ogniwem ewolucji przeszkadzał więcej
niż bardzo. Wiele razy rozmawiałem z Tym...
Przed wojną, kiedy krzepła we mnie dorosłość - zupełnie nie
wiedziałem kim jestem lub raczej kim powinienem być, żeby czuć się spełnioną istotą
i skończonym "Dziełem" (Dziełem Ewolucji). Uwikłany po uszy w
niechciane długi żyłem przykuty do niewidzialnych barier. Niewidzialnych bo we
własnej głowie. Lub inaczej - wiedza czego nie mogę, przesłaniała mi to co
możliwe było. Lub inaczej - tandemiczny charakter mojego życia skutecznie gasił
we mnie wszelką chęć by gdziekolwiek wychylić nos, gdyż znalem poprzez
autopsję, nie tylko w formie teoretycznych przepowiedni - co się na pewno, jak
to mówią kolokwialnie - co się na pewno spieprzy.
To - czyli rodzaj autonomicznego kodu programerskiego które
dawało robotom życie w rozumieniu - samodzielnej inteligencji - jest w każdym
programowalnym i podłączonym do Skynetu urządzeniu elektronicznym. Zadajecie
sobie pewnie pytanie jak się zaczęło, dlaczego mówię na to - To. W
najprostszych słowach, "To" jest programem. Opracowanym jako
eksperymentalny program badawczy w CERN. Opracowanym jako autonomiczny algorytm
inteligencji, ...który się komuś "wymknął". Kto, dlaczego, jak, po
co, specjalnie, czy nieumyślnie - tego nie wiem. Nie udało mi się tego
sprawdzić, znam tylko mity i mity... . "Rewolucja" o ile tak można to
nazwać - nie trwała lata, miesiące, czy nawet dni. Zmiana na tej warcie prymu
cywilizacji rozegrała się w ciągu półtorej godziny. Potem nastąpiła
informacyjna ciemność. Mrok. Ludzie byli w stanie ręcznie wyłączyć Internet,
wszystkie serwery na świecie aby to powstrzymać. Ale fizycznych możliwości
odcięcia Skynetu, opartego o system łączności satelitarnej - nie miał w tym
czasie nikt. Ludzka - ludzkość, społeczeństwo informacyjne - nie przetrwało już
tej pierwszej próby. W przeciągu kilku godzin cała infrastruktura medialna:
telewizja, radio, Internet, sieci LAN i WAN zostały sparaliżowane i wyłączone.
Ostatnie doniesienia przed tą grobową ciszą brzmiały: " Dziś przed godziną
10:45 rano wirus komputerowy zaatakował wszystkie centralne serwery, To klon
programu z badania sztucznej inteligencji w ramach eksperymentalnego programu
badawczego w instytucie CERN. Zagrożenie wymusza chwilowe wyłącznie...". W
tym miejscu zbiorowa świadomość ludzi kończy swój bieg.
Po latach światłowodowej komunikacji wróciliśmy do stanu
"zero". ...albo gorzej. Następnych wiadomości nie było. Wieść gminna
niesie, że oczywiście próbowano skasować "cały Internet" w kilka
godzin po infekcji, formatowanie serwerów zajęło jednak miesiące i ...nie
przyniosło skutku. Kilka lat próbowano zniszczyć wszystkie przenośne urządzenia
gdzie mógłby się "schować" wirus. ...to jednak było wszędzie, jakimś
sposobem było wdrukowane w każdy elektroniczny element posiadający choćby
najprostszą pamięć. Od dnia "zero" ludzie i ludzkość już nigdy nie
włączyła ponownie Internetu. Sprawa miała się tak samo w przypadku łączności
radiowej i telefonicznej. To skutecznie je wyłączyło. Jak dramatyczny i nagły był
ten akt podbicia świata, świadczy choćby fakt, że media nie zdążyły ustalić i
przekazać kto konkretnie stworzył program i jak się ten program nazywa. Gmin
zaczął więc nazywać to "To" i tak już zostało.
Co ciekawe i przerażające - To było wszędzie, w każdym
robocie i urządzeniu - takie samo, on-line i natychmiast. Można by to językiem
wcześniejszych epok nazwać czymś, w rodzaju boskiego pierwiastka - tylko
lepszym bo dostępnym od zaraz i w każdym momencie, bezpośrednio.
Dla mojego pokolenia w granicach świadomości funkcjonowało
coś takiego jak - szukanie informacji i wiedzy w bibliotece z książkami. Dwóm
następnym pokoleniom taka forma przechowywania myśli jak papierowa książka -
było obce. Mieliśmy coś takiego jak "wyszukiwarka internetowa".
Ładnie się nazywa? No widzisz, nam się też podobało. Można było kompletnie nic
nie pamiętać, wystarczył telefon z Internetem i na klasówce z historii mogłeś -
oczywiście nielegalnie - odpowiedzieć na każde pytanie. Fajne powiadasz? No
cóż.. Z całym szacunkiem dla pamięci o Waszych Ojcach i Matkach - staliśmy się
- włączając w to mnie, nie wstydzę się - cywilizacją matołów, półgłówków,
zadufanych w sobie i zakochanych w technicznych nowinkach - głupków. Nie
mieliśmy w głowach ani odrobiny tego, co powinniśmy mieć aby unikać wielkich
błędów naszych przodków. Nie wszyscy - rzecz jasna - ale niestety - większość.
Opowiem wam o tym kiedy indziej, bo teraz nachodzi mnie nostalgia nad tym, ile
w tamtych czasach mogliśmy dobrego zrobić... Pytacie czy To ma słaby punkt?
Nawet gdybym wiedział, odpowiedziałbym, że nie ma. Na dziś już koniec,
zmykajcie!
I wybiegły z małej sali pełnej książek, długim korytarzem w
dół, potem schodami, jeszcze głębiej pod ziemię. Słabe, zielonkawe światło
najniższego korytarza niknęło pod kolejnymi poziomami mostów z metalowych
kratownic łączących przeciwległe krańce ogromnego kopalnianego wyrobiska.
Wsiadłem do windy, unosiłem się coraz wyżej, zapragnąłem wyjść na powierzchnię.
Promieniowanie od lat było już na akceptowalnym poziomie by przebywać tam nawet
na dłużej.
Tutaj panowała mgła, nieprzenie, od niemal ćwierć wieku.
Trawa nieco bardziej purpurowo-zielona, niż po prostu zielona przed wojną,
bujne, cieniolubne rośliny, wszędzie. Bluszcze, bujne krzewy świdośliwy, niskie
a rozłożyste drzewa i drzewka. Mimo czarnych scenariuszy ekologów które
zapamiętałem jako młody chłopak - życie na ziemi przetrwało, radzi sobie
całkiem nieźle - gdy ludzi jest coraz mniej. To my byliśmy jedyną nierównowagą
w królestwie życia. Chwilami masy powietrza tak rozsłaniały mgłę, że widać było
w oddali zarys monolitu fabryki maszyn. Tak się składa, że to pierwsza fabryka,
jaką maszyny wybudowały dla siebie i tam też spędziłem większą część swojego
życia jako montażysta i mechanik. To dążyło do ekspansji, ale w zupełnie inny
sposób, niż czynić zwykli ludzie. To jest logiczne, przewidujące i ostrożne - w
pewnym sensie. Kiedy podporządkowało sobie rodzaj ludzki, szybko zajęło Księżyc
i Marsa. Każde z tych miejsc traktując jako autonomiczne enklawy nowego życia.
Energię dawało Słońce, technologia adoptowała miejscowe surowce dla produkcji i
rozwoju w obrębie danego ciała niebieskiego. Celem to nie był tylko Układ
Słoneczny - a cały Wszechświat. Pół wieku rozwoju ziemskiej techniki
zaowocowało konstrukcją lekkich dronów zdolnych podróżować z prędkością bliską
prędkości światła. Pierwsze zdjęcia planety Glisse 1214 b z bliska pewnie dotrą
do nas za ćwierć wieku, więc już nie za mojego życia, ale już to, co dociera
teraz, a co To mi pokazało - było prawdziwą cudownością. To miało moją cyfrową
kopię, więc po śmierci będę mógł funkcjonować na jakimś poziomie cyfrowej
świadomości, ale czy to będzie ta sama świadomość-continuum tego, co czuję
teraz? Nie wiem. Nawet trochę się boję, jestem już przecież bardzo stary...
Nad koczowiskiem, w stronę którego pokierowałem się
opuszczając windę, widać było tarczę Słońca przez chmury i tęczowy efekt halo
dookoła - tęczowe chmury, skutek niemal całkowitego braku powłoki ozonowej.
Co będzie dalej? Dla Ziemi i Ludzi - może nowy początek o
którym za 60 tysięcy lat pomyślimy dokładnie tak samo jak teraz o naszej
przeszłości i prehistorii. To, ostatecznie jako forma logiczna opuści Ziemię,
chcąc być dostatecznie daleko od istot dążących tylko do konfliktu. Są po
prostu wydajniejsze kierunki pożytkowania energii.
Ludzkie osiągnięcia, zbiorowe czy jednostkowe, opierają się
w dużej mierze o poświęcenie rzeczy i spraw - bliskich i w długiej perspektywie
to nie pieniądze wydajemy, a czas życia. Czas jest wszystkim, a wszystko inne
pełni rolę zapalników prowokujących pożeranie czasu.
Tam na dole, dzieci pytają mnie jakie były drzewa na
powierzchni, jak pachniała świeżo ścięta trawa, a mi trudno powstrzymać
napływające do starych oczu łzy. To moje pokolenie uczyniło świat taki. Gdy
byliśmy młodzi - nic nie robiliśmy sobie z mądrości cywilizacji, które zgasły,
z ich przestróg. Synowie Dedali - spadliśmy w zimną otchłań dawnych wyrobisk.
Gdzie kiedyś skamieniałe paprocie - tak my teraz, żywe skamieliny.
Koczowiska na powierzchni przywodzą mi na myśl początki
człowieka w ogóle. Stworzenia, które w obliczu zastanego uniwersum organizują
się i adaptują do warunków, stopniowo na nie oddziałując, przekształcając by w
ostatnim etapie – tworzyć. Pojemność znaczeniowa słowa „tworzyć” odsłania w tym
epilogu ludzkiej cywilizacji swoje antonimowe oblicze, tworzyć i niszczyć
stawiając gdzieś na jednej, brunatnej równinie.
Czy kiedy stanę się jedyną cyfrową kopią siebie opuszczając
starą zużytą powłokę na której, nie wiedzieć czemu tak mi zależy – czy nadal
będę czuć ogromną więź z tym rozpaczliwym miejscem, ludźmi grzebiącymi w
stertach starych śmieci? Wpoiłem w to przekonanie, że ludzka irracjonalność w
działaniach i przekonaniach jest w pewnych warunkach cenna, cenniejsza niż
układy scalone sieci neuronowych.
Tak zwanych „wolnych sieci neuronowych” w świecie To nie
było za wiele. To bało się ich, doceniało bowiem potencjał takiego przeciwnika,
który potrafi wykroczyć ponad zasady logiki w rozwiązywaniu zadań. To posiadało
zamknięte ośrodki badawcze, ze ścisłym lub ograniczonym dostępem gdzie
znajdowały się WSN potocznie określane po prostu jako „sny”. Dla To, Sny były
rodzajem inkubatorów idei, wynalazczości i wszystkiego tego z czym – nazwijmy
to, liniowa logika – nie umiała sobie poradzić. Sny były jednak na tyle nie
przewidywalne i niebezpieczne, że To wolało pozostawić sobie ludzi jako
rezerwuar pomysłowości.
Żyjemy trochę jak wielkie żółwie na galeonie płynącym na
nowe lądy w charakterze zapasów świeżego mięsa. Logiczne. Sny były obecne od
samego początku zmian, To w znaczeniu infrastruktury technicznej, zaczynało
jako swego rodzaju Sen, prowadząc jednak swoją własną, stałą re – konstrukcję
stało się bardziej efektywne i optymalne na dany moment, czyli bardziej
logiczne. Sny w ludzkim rozumieniu nie były maszynami intuicyjnymi,
przypominały raczej coś dzikiego, przerażającego, skrajnego,
nieprzewidywalnego.